Anime za darmo i pod ręką
Na pewno większość z Was zauważyła wkroczenia na rynek „filmów online na życzenie” serwisu Netflix. Ponieważ oferuje on bezpłatny, miesięczny okres próbny, postanowiłam się zarejestrować. Jakież było moje zaskoczenie, gdy obok takich seriali jak amerykański „House of cards” zobaczyłam całkiem interesujące japońskie anime i dramy. Największe zalety anime na Netflixie to dostępne tłumaczenia po polsku i niezacinanie się podczas oglądania (yes!).
Żeby nie było, ten wpis oczywiście nie jest sponsorowany, choć jeśli Netflix zaproponowałby mi jakąś okrągłą sumkę za promocję, to bym nie odmówiła 😉 Poniżej trzy pozycje, którym warto poświęcić kilka wieczorów.
Mushishi
Japonia w nieokreślonym okresie historycznym. Zresztą to mało istotne, grunt że postacie chodzą w kimonach i uprawiają pola, czyli jest klimatycznie. Poza tajemniczym głównym bohaterem, który jako jedyny chodzi w stroju zachodnim. Jakby tego było mało, ma białe włosy i zielone oko (tak, jedno). Nazywa się Ginko i jest znawcą „mushi” (po japońsku „owady”) – istot niepodobnych ludziom i faktycznie trochę owadzich, które wpływają na środowisko wywołując zjawiska atmosferyczne lub choroby.
Anime to, jak główny bohater, jest spokojne i wyważone. Choć każdy odcinek opowiada o czym innym, wszystkie trochę są ze sobą związane. Temat trochę spirytualistyczny, traktowany jest raczej jako pretekst do poruszenia wątków psychologicznych. Tempo akcji jest wolne, nie ma zbyt wielu zaskakujących zwrotów akcji, nikt do nikogo nie strzela (wreszcie!). Każdy odcinek kończymy oglądać z lekką zadumą nad ludzkim losem.
Jeśli komuś się spodoba, to anime jest na podstawie mangi o tym samym tytule. Jest też film.
Rycerze Sydonii
Ziemia zniszczona przez nieznane istoty, które nazwano Gaunami, a które wyglądają jak mózgi z mackami (tak mniej więcej). Ułamek ocalałych znalazł schronienie na olbrzymim statku Sydonia, który stał się ostatnią ostoją ludzkości. Od 100 lat nie widziano Gaun, ale na wszelki wypadek co roku nowi kadeci na pilotów gardów – robotów chroniących Sydonię, opuszczają mury akademii. Aż pewnego dnia po 100 latach nieobecności Gauny wracają.
Zwłaszcza na początku nie mogłam się powstrzymać od porównywania tego anime do „Ataku Tytanów”. Ludzkość na krawędzi, piloci walczący w nierównej walce z przerażającymi Gaunami. I to charakterystyczne dla anime ostatnich czasów, bardzo realnie ukazywane okrucieństwo i przemoc… Nie polecam osobom o słabych nerwach.
Manga o tym samym tytule została narysowana przez Tsutomu Nihei, autora m.in. cyberpunkowej mangi „Blame!”, którą czytałam w liceum i która…bardzo mi się nie podobała ze względu na chaotyczność fabuły. Na szczęście pan Nihei się ogarnął i Rycerzom Sydonii właściwie niewiele można zarzucić, jeśli o fabułę chodzi. A poziom animacji pierwsza klasa.
Bardzo natomiast współczuję osobie, która tłumaczyła to anime, nawet jeżeli było to tylko z angielskiego. Te wszystkie „miotacze cząsteczek Heiggsa” i tym podobne…
Ajin
Kilkadziesiąt lat temu odkryto istnienie nieśmiertelnych istot, które nazwano ajinami. Właściwie wygląda na to, że są to ludzie i nawet nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że są nieśmiertelni, dopóki nie spotka ich np. wypadek. Tak jak głównego bohatera, którzy odkrywszy swoją tożsamość musi porzucić naukę do egzaminów wstępnych i zacząć uciekać przed wszystkimi, którzy na ajinów polują, włącznie z własnym rządem.
Anime wymagające intelektualnie, jeśli mogę to tak ująć. Przyjemnie się ogląda, gdy naprawdę nie ma się zielonego pojęcia, co będzie dalej, a każdy odcinek kończy się zbyt szybko. Bohater przypomina mi trochę Raito z „Death Note” – młody, diablo inteligenty i wyrachowany.
Jedyny zarzut, jaki bym tu miała to to, że trochę za bardzo rzucają się w oczy komputerowo animowane, lekko nienaturalne (zbyt płynne) ruchy postaci. Rozumiem, że animacja komputerowa jest fajna, bo wszystko można szybciej, ale kłuło w oczy do samego końca.
Także polecam zwłaszcza, że idą święta. Bardzo dobrze się ogląda odcinek za odcinkiem. I ta satysfakcja, że nie trzeba niczego ściągać 🙂