Japońscy rowerzyści i inne pułapki na ulicach Tokio
Kilka postów temu wspominałam Wam o tym, jak to nie mogłam się przyzwyczaić do stania po lewej stronie ruchomych schodów podczas mojego pierwszego, krótkiego pobytu w Japonii. Dziś chciałabym Wam opowiedzieć o kilku rzeczach, do których w dalszym ciągu nie mogę przywyknąć, pomimo tego, że mieszkam w Tokio już prawie od trzech miesięcy.
Pierwszą kwestią, o której chciałabym wspomnieć wiąże się z rowerzystami i to nie tylko z ich niesamowitą liczbą – przy supermarketach można dostrzec wręcz całe parkingi tylko dla rowerów. Jak się okazało, niestety duża liczba rowerzystów niekoniecznie wiąże się z dużą liczbą ścieżek rowerowych. I tak część rowerzystów decyduje się na poruszanie się po jezdni, a ich zdecydowana większość – po chodnikach. Jako osoba, która ani razu nie wsiadła na rower w dużym mieście właśnie z powodu obawy przed koniecznością jazdy po drodze w towarzystwie dużych i groźnych samochodów, praktycznie nigdy nie miałam jakiegoś większego problemu z rowerzystami wybierającymi chodniki.
Jednak odkąd jestem w Japonii, moja cicha solidarność z nimi została wystawiona na próbę. Głównie dlatego, że, nie wiedzieć czemu, ruch na tokijskich chodnikach jest skrajnie niezorganizowany – ludzie nie poruszają się tu tylko po lewej albo tylko po prawej stronie – chodzą sobie raz tak, a raz tak, a często poruszają się po prostu samym środkiem. Żeby przemieścić się po chodniku z punktu A do punktu B trzeba więc zwykle wykonać sporo manewrów wymijania. Manewry te nie są wcale jednak takie proste, kiedy musisz mieć oczy dookoła głowy, bo jak się okazuje, do nielicznych zasad obowiązujących na tokijskich chodnikach należy zasada „kto pierwszy, ten lepszy”.
Już kilka razy mi się zdarzyło, że kiedy chciałam na chodniku wyminąć kogoś lub coś, to o mały włos nie wlazłam jakiemuś, jadącemu za mną, rowerzyście pod koła. Z nieznanego mi powodu, tutejsi rowerzyści, nie tylko mają tendencję do ignorowania osób przed nimi, ale również praktycznie nigdy nie używają dzwonków, żeby dać znać o swojej obecności, nawet, gdy są na dobrej drodze do potrącenia jakiejś biednej studentki z zagranicy. Zajęło mi to sporo czasu, ale teraz już praktycznie zawsze oglądam się za siebie, jak tylko chcę wykonać jakikolwiek gwałtowniejszy ruch, spacerując po chodniku.
Inną sprawą, do której wciąż nie mogę przywyknąć są ludzie w metrze – i nie, nie mam na myśli tego, że są to tłumy ludzi (chociaż często są). Bardziej zadziwił mnie fakt, że podczas próby wydostania się z zapchanego pociągu, mało kto mówi „przepraszam”, manewrując między ludźmi, żeby zrobili mu przejście. I nie zrozumcie mnie źle, to nie tak, że ludzie po prostu przepychają się do wyjścia łokciami, nie zważając na wszystkich wokół, wręcz przeciwnie – zwykle nie muszą oni po prostu mówić „przepraszam”, bo jak tylko wykonają jakikolwiek ruch świadczący o tym, że chcą wyjść, osoby wokół natychmiast zaczynają się przesuwać, umożliwiając im wydostanie się.
Mam momentami wrażenie, że poziom czujności Japończyków znacznie wykracza poza jakąś ogólnie przyjętą normę. Trochę tak, jakby czytali mi w myślach – reagują zanim w ogóle zdążę rzucić moje „sumimasen”, które, z przyzwyczajenia, tak ciśnie mi się na usta. Oczywiście, dla zachowania równowagi we wszechświecie, zawsze znajdzie się ta jedna osoba, stojąca na samym środku drogi do wyjścia, która za nic w świecie nie ma zamiaru się przesunąć i woli zmusić pozostałych pasażerów do lawirowania wokół niej, ale to raczej wyjątki.
Jest jeszcze mnóstwo innych rzeczy w Japonii, które są dla mnie czymś, co mnie na swój sposób wciąż zadziwia i do czego trudno mi się przyzwyczaić. To jak osoba stojąca najbliżej przycisków w windzie czeka aż wszyscy pozostali wysiądą, trzymając palec na przycisku do otwierania drzwi, żeby przypadkiem nikogo nie przycięły, to jak japońscy rowerzyści (ah, znowu oni!) noszą specjalne, osłaniające oczy i twarz przed słońcem, ochraniacze, które niesamowicie przypominają mi maski używane podczas spawania, to jak niektórzy Japończycy spacerują ze swoimi pieskami, wożąc je w wózeczkach, to, że nie mówi się „dzień dobry” do osoby pracującej przy kasie, czy to, w jakich godzinach są czynne niektóre restauracje. A Wy mieliście takie rzeczy czy sytuacje w Japonii, które jakoś długo Was zaskakiwały i nie mogliście do nich przywyknąć?