← Wróć do listy artykułów

O gwoździu, który wystaje

O gwoździu, który wystaje

Jednym z najczęściej przytaczanych, gdy mowa o Japonii przysłów, jest „Gwóźdź, który wystaje, zostanie wbity z powrotem” (Deru kugi wa utareru). Porusza ono kwestię odróżniania się od innych, czyli grupy – a chyba każdemu obiło się o uszy, że w Japonii (ale i Korea, Chiny) to grupa „liczy się bardziej”.

Chciałam odnieść ten „grupowy” sposób myślenia do kontaktów cudzoziemca (nie-Japończyka) z przedstawicielami Kraju Kwitnącej Wiśni, jako że to najczęściej na tej płaszczyźnie zdarzają się kulturowe tarcia wynikające z wzajemnego braku zrozumienia. Jasna rzecz – w końcu Japończycy znają reguły gry, a my, nawet jeśli przeczytamy o nich w książce, mamy spore opory przed stosowaniem ich w praktyce. Po prostu niektóre rzeczy nie leżą w naszej naturze (czy raczej kulturze).

Wracając do przysłowia z gwoździem – może się ono wydawać dość brutalne, ale czy nam się to podoba, czy nie, ogólną zasadą panującą w Japonii jest „bezpieczniej w grupie”, czyli do grupy należy się dostosować. Przekłada się to na pewien konformizm Japończyków, słowo, które w naszej kulturze ma negatywne konotacje, tak jak w Japonii negatywnie odbierany jest przymiotnik katte na („postępujący według własnego widzimisię, tak, jak się komuś podoba”).

O co chodzi z tym odstawaniem? Bo przecież, jako cudzoziemcy, chyba nie możemy się już bardziej różnić od Japończyków? Inny kolor skóry, włosów, inny styl ubierania się, inne gesty. Jak zwykle najtrudniejsze do ogarnięcia są te „niewidzialne” rzeczy, sytuacje, gdy jedna kultura postępuje tak, a inna na odwrót.

Ponad 10 lat temu, podczas pracy na Hokkaido jako opiekunka na obozie dla dzieci, miałam multum sytuacji, gdy zderzałam się ze „ścianą” kulturową. Dopiero co skończyłam liceum, więc moje zachowanie mogę zrzucić na karb młodości i nieznajomości wtedy japońskiej kultury, ale dzięki temu mam teraz o czym pisać:)

Oto dwie z sytuacji, gdy czułam się jak przysłowiowy gwóźdź.

Co wieczór mieliśmy po kolacji spotkania staffu podsumowujące dany dzień i plany na kolejny. Spotkania zaczynały się około 20:00 i potrafiły trwać do 24:00 (wydaje mi się, że raz, jak coś poważnego się wydarzyło, to nawet dłużej). Wnerwiało mnie to strasznie, bo uważałam, że większość czasu to czcze gadanie, które treściowo można by skrócić do 20 minut. Poza tym, gdy rozmawiałam z innymi wolontariuszami (japońskimi też), to wszyscy byli zdania, że spotkania zabierają za dużo czasu i odbierają czas na odpoczynek, kluczowy w tej pracy. Niestety wszyscy byli też zdania, że nie da się nic zrobić i że po prostu tak trzeba. Mój japoński był wtedy za słaby, żeby wyrazić swoją argumentację przeciw, poza tym nawet ja czułam, że będąc najniżej w hierarchii (cudzoziemka, najmłodsza) mam najmniej do powiedzenia. I tak przez 3 tygodnie.

Raz się przeciwstawiłam. Wybieraliśmy się z dziećmi na dwudniową wspinaczkę po górach z nocowaniem na kempingu. Jednym z obowiązkowych elementów garderoby na ten wypad były nieprzemakalne spodnie na wypadek deszczu. Miałam je, bo były one wymienione jako jedna z rzeczy potrzebnych na obóz, natomiast byłam przeciwna temu, żeby mieć je na sobie przez cały czas. To było lato, nawet na Hokkaido było 30 stopni, a kilkugodzinna wspinaczka w ortalionowych spodniach, które nie przepuszczają wilgoci, wydawała mi się absolutnie bezsensowna. Na swoje „usprawiedliwienie” dodam jeszcze, że zdarza mi się, że gdy się przegrzeje, to dostaję pokrzywki (taka jakby wysypka połączona z puchnięciem, nic przyjemnego) – dlatego chciałam za wszelką cenę zminimalizować „ryzyko” do zera.

Nie wiem czemu musiałam wyrazić wtedy swoje zdanie na ten temat, a nie zignorowałam po prostu tego nakazu, ale nie wyobrażacie sobie, jaka z tego powstała narada, dlaczego nie chcę nosić tych spodni i co będzie, jeśli dzieci zobaczą, że ktoś się wyłamuje (bo one też miały obowiązek ich noszenia). Można by to podsumować tak, że większym problemem było to, że będę wyjątkiem, aniżeli to, że mogę mieć mokre od deszczu ubranie.

A teraz przykład z rodzaju tych mniej ekstremalnych.

Załóżmy, że jesteście gdzieś umówieni ze znajomymi Japończykami. Pomińmy już fakt, że Japończyk przyjdzie 5 minut przed wyznaczonym czasem, a Polak 15 minut po i nie będzie widział w tym problemu – można to złożyć na karb poczucia czasu. Ale czy widzicie coś złego w przyprowadzeniu znajomego, którego grupa nie zna? Albo w zaproponowaniu zupełnie innego miejsca wypadu, bo odeszła Wam ochota na wcześniej umówioną restaurację?

Oczywiście dla Japończyka to też nie będzie „wielkie halo”, ale poczuje on pewien dyskomfort – oto wszystko zostało wcześniej uzgodnione (grupa zgodziła się na dane „warunki”), a tu jakaś jedna osoba wprowadza element zamieszania, bo tak jej się podoba, bez wcześniejszego uprzedzenia. W takich sytuacjach mówi się, że ktoś katte ni suru, czyli postąpił właśnie tak, jak mu się podoba, co w ustach Japończyka brzmi jak „postąpił myśląc tylko o sobie, samolubnie”.

Dopasowywanie się do grupy, z naszego polskiego punktu widzenia, może się nam wydać męczące. Jak to? Mam za każdym razem krygować się i podpytywać innych po kątach, co sądzą o moim pomyśle?

Jeśli nie jesteście w grupie bardzo zżytych przyjaciół, to z Japończykami „niestety” właśnie tak należy postąpić, a nazywa się to nemawashi. Słowo to oznacza w wolnym tłumaczeniu „okrążanie korzeni” – robi się to w ogrodnictwie, gdy chcecie przesadzić drzewo – nie wykopuje się go na raz, tylko delikatnie podkopuje to z jednej, to z drugiej strony, żeby korzeni nie uszkodzić. Dopiero, jak się podkopało ze wszystkich stron, można drzewo wykopać.

Tak właśnie jest w Japonii, zwłaszcza we wszelkich hierarchicznych strukturach, takich jak firma. Nawet jeśli masz fantastyczny pomysł, który na 100% zwiększy zyski firmy, ani się waż wyskoczyć z nim jak Filip z konopi na najbliższym zebraniu! Szansa, że ktokolwiek go zaakceptuje jest bliska zeru, tylko z tego powodu, że nikt o Twoim pomyśle wcześniej nie słyszał i nie wie, co o nim myślą inni. A raz spalony temat, będzie bardzo trudno wnieść na forum ponownie. Polecam niedowiarkom film na podstawie książki Amelie Nothomb „Z pokorą i uniżeniem”.

Jest to temat, który można by rozwijać w nieskończoność. Na dodatek wydaje mi się, że jeden z tych, które wywołują odruchowy opór ze strony nas – wychowanych w kulturze, w której „ja” jest trochę gloryfikowane, a reszta może się ewentualnie dostosować. Trzeba się jednak liczyć z tym, że, jakkolwiek trywialnie by to nie zabrzmiało, naprawdę jesteśmy inni, a spektrum różnic wykracza poza te widoczne gołym okiem.

Skontaktuj się z nami

zapisy@wsjj.pl - zapisy/zapytania o kursy
kontakt@wsjj.pl - cała reszta :)
690 096 058 - centrala

dzwoń od poniedziałku do piątku w godz. 9-14