Obcy w Japonii
Wracamy dzisiaj do poruszonego w poprzednim poście tematu „gaijin, czyli obcy”. O ile Japończycy używają zwykle słowa „gaijin” po prostu jako skrótu od „gaikokujin” (cudzoziemiec), o tyle można zauważyć, że obcokrajowcy (nie-Japończycy) często korzystają z tego terminu, żeby zaznaczyć, że są traktowani inaczej niż Japończycy. Co to znaczy inaczej?
W przytoczonym przeze mnie w poprzednim poście artykule autor opisuje niektóre przykłady tego innego traktowania: ukradkowe spojrzenia w pociągu, dzieci krzyczące za nim „Gaijin, gaijin!” czy okazjonalne zatrzymywanie przez policjanta, chcącego (chyba z ciekawości albo z nudów) sprawdzić jego papiery.
Autor jest na szczęście sprawiedliwy i pisze również o licznych przypadkach faworyzowania obcokrajowców (przeważnie białych), kiedy ktoś postawił mu darmowego drinka albo wręcz powierzył opiekę nas swoimi dziećmi!
Mnie również zdarzyło się zostać zatrzymaną przez policję. Było to raz i aż dziwne, że tylko raz, biorąc pod uwagę, że w Shizuoce, w której mieszkałam (miasto wielkości Warszawy, ale w Japonii taki zaścianek) obcokrajowców było tak mało, że aż sama się za nimi oglądałam.
Nie będę zbytnio drążyła tematu dyskryminowania obcokrajowców, który przez wielu jest rozdmuchiwany, podczas gdy jest ona na tyle rzadka, że niektórzy cudzoziemcy czasami wręcz uciekają się do preparowania dowodów na jej istnienie. Oczywiście nie przeczę, że dyskryminacji nie ma – jest w każdym kraju, choćby nie wiem jak poprawnym politycznie. Zostawię też temat tzw. gaijin power, czyli faworyzowania obcokrajowców, co zdarza się o wieele częściej niż jakakolwiek dyskryminacja, choć jak się jest w Japonii dłużej, to też może zacząć irytować.
Natomiast komentarz pani na targach TTWarsaw, że „I tak zawsze będzie Pani w Japonii gaijinem” przypomniał mi, że istnieje pewna grupa osób, która mieszkając jakiś czas w Japonii poczuła się przez nią odrzucona.
Choć nie do końca się zgadzam z tak zawężoną teorią, przypadła mi do gustu interpretacja tego zjawiska przez Kevina Doaka: „W moim odczuciu Ci , którzy uważają termin „gaijin” za obraźliwy, należą do pewnego specyficznego typu obcokrajowców (zwykle są to biali mężczyźni), którzy chcą uchodzić za Japończyków (kulturowo, biologicznie, społecznie) jak Blackthorne w książce „Szogun” Clavella (…). Dla nich jakiekolwiek wskazanie, że tego nie osiągnęli, jest osobistą obrazą (…).”
Myślę, że jest to trochę szersze zjawisko i nie do końca chodzi o chęć „biologicznego bycia Japończykiem”, ale faktycznie zaobserwowałam, że niektórzy cudzoziemcy mieszkający w Japonii mają dużą potrzebę udowodnienia, że się wtopili w otoczenie i zasymilowali tak, że wytknięcie im, że nie są Japończykami, rani ich uczucia.
Jakkolwiek abstrakcyjnie by to nie brzmiało, w sumie ciężko ich obwiniać. W końcu większości z nas zależy na byciu zaakceptowanym, byciu częścią grupy i niemiło wspominamy sytuację, gdy ktoś nam dał do zrozumienia, że jednak jesteśmy „inni”, „nie-swoi”. Myślę też, że pewną rolę może też odgrywać wsadzanie przez Japończyków wszystkich obcokrajowców do jednego worka – można się obrazić o to, że mówią nam, że jesteśmy cudzoziemcem, ale przecież nie o to, że ktoś nazwał nas Polakiem. Mało poprawny politycznie podział świata na „Japonię” i „resztę” ujawnia przy okazji dość ubogą wiedzę Japończyków o geografii.
Problem polega na tym, że w Japonii nigdy nie będziemy swoi w tym sensie, że zawsze będziemy odróżniali się wyglądem, pewnie językiem, a już na pewno sposobem myślenia. Nie wychowałeś się w Japonii – masz inne normy kulturowe, mowę ciała. I możesz założyć kimono, mówić świetnie po japońsku, ale nie zmienisz tego, że masz niebieskie oczy i uważasz, że trzeba być asertywnym i mówić „nie”, gdy się myśli „nie”. Pytanie brzmi też, czy chcesz ten stan rzeczy zmienić?
Zawsze zastanawiało mnie to „wieczne bycie gaijinem”, które niektórych uwiera, a mnie nigdy nie przeszkadzało. Nie mam z tym problemu, bo taka jest prawda. Nie jestem Japonką i choć uwielbiam japońską kulturę w wielu jej przejawach, to do wielu innych mam zastrzeżenia i nie zamierzam się dostosować tam, gdzie mi to nie pasuje – już sam sposób myślenia dyskwalifikuje mnie na starcie, haha. Być może Japończycy będą odczuwać moją inność, mogą też chcieć to wyrazić. I to jest ok. Może się też przecież zdarzyć, że moja kultura i odmienny sposób myślenia wnoszą coś do międzykulturowego dialogu.
Fajnie jest umieć wiązać chustę furoshiki, ale nie znoszę stania przez 30 minut na mrozie, bo grupa nie może się zdecydować, do której restauracji pójdziemy i każdy boi się zabrać głos, żeby inni nie myśleli, że się rządzi. Do pracy zanoszę bento, ale wkurza mnie, że jak jadę do Japonii, muszę wieźć walizę omiyage, a swoje rzeczy mam w bagażu podręcznym (kurczę, tutaj to jednak się chyba dostosowuję).
Także Moi Drodzy, cieszcie się bogatą historią i wspaniałą kulturą Japonii, ale pamiętajcie, że Wy też macie jej coś do zaoferowania.