Weeaboo, czyli "chcę być Japończykiem"
Dwa tygodnie temu zastanawialiśmy się trochę na czym teoretycznie polega bycie otaku i czy jest w tym naprawdę coś złego. Chociaż w tamtej kwestii zdania mogły być podzielone, to jestem pewna, że o dzisiaj omawianym typie osoby ciężko byłoby się wypowiedzieć w całkowicie pozytywny sposób. Mowa bowiem o tzw. „weeaboo”.
„Weeaboo” lub „Wapanese”, to angielskie określenia na osoby, które, krótko mówiąc, przesadzają ze swoją miłością do Japonii. Typowy weeaboo, to osoba, która zupełnie bezkrytycznie uznaje, że wszystko co japońskie jest najlepsze na świecie, w odróżnieniu od dobytku kulturowego jej własnego kraju, którym często wręcz gardzi.
Taka osoba często ubolewa nad tym, że nie urodziła się w Japonii, bo całkowicie czuje się Japończykiem/Japonką. Żeby udowodnić to światu, często każe się do siebie zwracać jej „japońskim imieniem” – nie wiedzieć czemu, zwykle brzmi ono Yuki (ewentualnie Kuro lub Shiro). Co by jeszcze bardziej się „zjaponizować”, typowi weeaboo zwykle farbują sobie włosy na zielono/niebiesko/różowo/fioletowo lub chodzą na co dzień w prowizorycznym cosplayu, inspirowanym strojem ich ulubionej postaci z anime – nie od dziś w końcu wiadomo, że właśnie tak wygląda przeciętny Japończyk lub Japonka 😉
Cóż, tak przynajmniej sprawa wygląda dla weeaboo, którzy swoją wiedzę na temat kultury Japonii czerpią właśnie praktycznie tylko i wyłącznie z mang i anime – co więcej, zdobyte w ten sposób informacje często wygłaszają swoim, mniej lub w ogóle niezainteresowanym kulturą Japonii, kolegom, żeby móc im udowodnić wyższość swojego ulubionego kraju nad wszystkim innym.
Oglądanie anime jest dla weeaboo również najlepszym (i w ich przypadku przeważnie jedynym) sposobem na naukę japońskiego – najbardziej doświadczeni z nich szczycą się znajomością takich słów, jak: „kawaii”, „baka” „senpai”, „konoyaro”, „kisama”, czy „shine!” – bardzo często „wrzucają” je w trakcie rozmów w ich ojczystym języku.
Oglądanie openingów i endingów wyrobiło im też umiejętność czytania rōmaji. Innymi słowy, kultura Japonii ogranicza się dla weeaboo tylko do kultury popularnej, przy czym sami uznają się za jej nieomylnych znawców. Przyjazd do Japonii zwykle drastycznie sprowadza ich na ziemię.
Co by nikt nie doszedł to niesłusznych wniosków – ten post absolutnie nie ma na celu skrytykowania fanów anime lub innych elementów japońskiej popkultury. Ba, sama uważam się za ich wielką fankę. Co więcej sądzę, że przy odpowiednio krytycznym podejściu, anime faktycznie może dostarczać informacji na temat japońskiej kultury, a nawet pomóc (!) w nauce języka – w końcu osłuchanie się z nim może chociażby ułatwić wyrobienie sobie właściwego akcentu na początkowych etapach nauki. Z kolei, po dłuższym czasie, oglądanie anime może być świetnym ćwiczeniem na rozumienie ze słuchu 😉
Problem weeaboo polega na tym, że mają niestety całkowicie fałszywy obraz Japonii, co uniemożliwia im później okazanie prawdziwego szacunku jej kulturze, o której w końcu swoim zdaniem wiedzą wszystko. Oczywiście to nic złego, jeżeli komuś podoba się tylko kultura popularna, a cała reszta już niezbyt – to wszystko kwestia gustów i zainteresowań. Nie ma zasady mówiącej, że żeby móc pojechać do Japonii trzeba być również pasjonatem japońskiej historii czy estetyki.
Przy świadomości, że kultura danego kraju obejmuje jeszcze mnóstwo innych elementów, zainteresowanie jedynie niektórymi z nich, to najnormalniejsza rzecz na świecie. Grunt to mieć odpowiednio krytyczne podejście zarówno do siebie jak i do przedmiotu naszego zainteresowania – ustrzeże to przed jakimikolwiek skrajnymi bądź negatywnie odbieranymi wnioskami i postawami ;).
Agata Krukowska
[wrzutka Moniki]
Faktycznie zauważyłam wśród młodzieży gimnazjalno-licealnej, która ewidentnie ogląda dużo anime, trend do używania w „normalnej” rozmowie japońskich wstawek, ale tym, co mnie jeszcze bardziej zadziwiło był fakt, że te dziewczyny (bo przeważnie są to dziewczyny) zaczęły naśladować ton głosu i gestykulację postaci z anime. Oczywiście większość anime nie ukazuje realnej Japonii ani realnych Japończyków, więc i gesty często są przerysowane, a użyte przez żywą osobę, i to z innego kręgu kulturowego…no cóż, myślę że i Japończyk odczułby ich nienaturalność.
Żeby nie było, że tak sobie mówię z Olimpu wszystkowiedzącej – sama, jak jeszcze byłam na japonistyce (kiedy to było…) byłam przekonana, że „to co w anime, to i w realu”. A że w anime bohaterki często naburmuszone zwracają się do swoich wybranków per „baka” („głupek”), wiec i mnie się zdarzyło użyć tego słowa. Jakież było moje zdziwienie, gdy słowo zostało odebrane dosłownie. Mój japoński wybranek zdecydowanie oglądał za mało anime 😉